Las

Króciutko, bo w biegu między.
Niedziela, dzień święty, więc dzida się pojednać po tygodniu, któren nadwyrężył sumienie szalenie i wnętrze był uciurał. Czyli msza na wyjeździe, ze wszystkimi didaskaliami i festiwalem mody kontrowersyjnej. Na swoją obronę przytargam fakt, że wywiało mnie w partykularz raczej offowy i miejscowego kościoła nie znałem. Warszawa Ursus-Niedźwiadek. Duży parking.

Obrodziło w Grażynki łamane na Halynki, dla których rodzimy ksiądz był kimś w rodzaju Justina Timberlake’a z czasów, gdy miał na głowie makaron Vifona. Totalny obłęd, wzdychanie i oblewanie pąsem lic ilekroć dobywał z siebie dźwięki. Z całym szacuneczkiem do gustu wyznawczyń, duchowny wizualnie przypominał ziemniaka z powtykanymi weń zapałkami, do tego wyraźnie pokłócony z grzebieniem, chyba dlatego, że wszystkie sześć włosów zdobiących poszycie jego sufitu nijak nie dawało się okiełznać. Szaleństwo. Postrzelonej fryzurze sekundowała pełna miękkich barw emisja akustyczna – ksiądz ów zwykł mówić skradającym się głosem, w który gdzieniegdzie wplatał wyższe tony tkane rzewnym falsetem, co sytuowało go wokalnie gdzieś pomiędzy Niną Terentiew a Akonem. Wyznawczynie ciarkowały, ksiądz Bogdan kraśniał.

Jako, że była to msza dla dzieci, kłębiła się wokół niego czeredka na oko dziesięcioletnich postaci, do których zwracał się z szeregiem intrygujących zagadnień. Ja wszystko rozumiem, infantylność, wianuszek spłonionych fanek, tembr własnego głosu, ale Boguś, do chujażesz, czy ty edukację przechodziłeś w szkole specjalnej, której głównym zadaniem było ukrywanie informacji, że już wymyślono, kurwa nie wiem, jak rozpalić ogień?! Im dłużej go słuchałem, tym bardziej miałem wrażenie, że mu ktoś w dzieciństwie przybijał samochodziki do podłogi i w związku z tym nauczył się jeździć dywanem. No boże by na żywca dzieciaki animować pytaniami „Gdzie mieszka kura?” czy „A czym się klaszcze?”, z których większość ma swoje smartfony i dodatkowy angielski, to trzeba mieć wyobraźnię z desek lub mentalnie żyć w zaborze pruskim.

Po czternastu sekundach mnie odłączyło, przeszedłem na tryb offline, i skoncentrowałem się na porannym wspomnieniu sąsiadki z naprzeciwka, która w dość prostolinijny sposób – nago – sprzeciwiała się fali upałów, rozwieszając pranie. Widok absolutnie porażający z wielu powodów, z których najbardziej wymownym był pesel wielbicielki witaminy De, bowiem lata jej świetności przypadały na burzliwy czas reform społecznych i rewolucji październikowej czyli początek XX wieku.
Z rozważań na temat kondycji fizycznej Miss Bikini 1918 wyrwał mnie atłasowy głos boży-szczego Ursusowej parafii:
– A co do jedzenia można znaleźć w lesie?
Chwila ciszy. Jedna ręka w górze.
– Jak masz na imję? – ksiądz Bogdan fachowo zmiękczał końcówki.
– Klara.
– Pięknie, Klara, to powiedz, co do jedzenia można znaleźć w lesie?
– Parówki.