Parking

Wyobraź sobie, że masz żonę. Ciacho, że japiórkujwę, idealna we wszystkich rozmiarach. Oczy, uszy, nos, cycki, tyłek, nogi – jednym słowem urywa dupę. Na imprezach ze znajomymi żona, nazwijmy ją roboczo, nie wiem, Daria, błyszczy, kumple się ślinią, ich żony dostają pierdolca, a twój partner biznesowy wali konia pod jej fotki z fejsa. Czasem tylko coś zgrzytnie, gdy Daria perliście zaśmiewa się z żartów w familiadzie, ale to wszystko jest nieważne, bo w łóżku pożar za pożarem.
Zarabiasz kupę siana, kupujesz dom z basenem, motorówkę i Astona. Na 30 urodziny dajesz swojej Darii, wśród fajerwerków i szampana-na-plaży, kluczyki od Kajena.

***

Wsiadłem do Rondla, żeby przetransferować się z A do B. Nie zdążyłem kluczyka przekręcić, gdy przede mną jakaś Daria, na obcych blachach, w Kajenie za pół miliona, usiłowała wpasować się w miejscówkę po aucie sąsiada. Sąsiad ma Yarisa, więc różnica w gabarycie była zasadniczo znaczna, ale Daria szturmowała swoim SUVem dziurę metr-na-metr z uporem godnym lepszej sprawy. Okna opuściła, złoty telefon ze szkiełkami Svarovskiego prezentując w wiotkiej szkitce, kawka w drugiej i dawaj na wsteku wbijać się w ciasną przestrzeń między nami. Czujniki wyły, ale kobieta twardo miała w dupie ostrzeżenia technologii, jakaś Paula w słuchawce była ważniejsza. „Czym ona trzyma kierownicę” zdążyło mi przelecieć przez myśl, zanim wmeldowała się w przód Rondla. Wysiadłem.
Podszedłem obejrzeć dziób mojego autka, gdy zaatakował mnie piskliwy głos właścicielki Kajena.
– No nie miał pan gdzie stanąć?!
Zatkało mnie.
– Słucham? Co?!
– Byłam pierwsza, nie mógł pan poczekać?!
No kurwa, halyna, naprawdę??
– Nie zdążyłem – stwierdziłem licząc, że prawda nas wyzwoli.
– Co pan nie zdążył? – zdziwiła się Daria filozoficznie i zaskrobała tipsem w ślad po parkowaniu na swoim samochodzie.
Nosek Rondla wyglądał ok.
– Nic nie zdążyłem.
– To jak się nie umie jeździć to się nie jeździ.
Wryło mnie.
– No właśnie nie jechałem… – wymamrotałem, bo czułem, że się chyba mijamy.
– To kto prowadził? – głos Darii przeszedł w pisk, aż jej obcasy wygło.
Spojrzałem na nią z niedowierzaniem. W sensie się przyjrzałem. Skórzane leginsy, szpachli na ryju więcej niż na Rondlu, usta ukradzione jakiemuś rzadkiemu gatunkowi glonojada, firanki z cepelii na rzęsach, te wysokie, piskliwe tony…
– Dobratam, daj spokój, Daria – machnąłem ręką.
– Co? Jaka Daria?
Odpuściłem.