Plagiat

Pan Darunio, założyciel własnej, jednoosobowej szkoły jazdy postanowił pójść krok dalej. Zaistnieć w sieci i stamtąd żąć cyfrowe plony swoich kierowniczych wysiłków.
Zatrudnił zatem Pana Mariuszka, któren, ślęcząc po nocach – bo w dzień majtał kierownicą w komunikacji miejskiej – ulepił Daruniowi stronkę. Stronka jak stronka, dupy nie urywała, wszak Pan Mariuszek był samoukiem pracującym na Windowsie XP, ale też i Pan Darunio tytanem e-świata specjalnie nie był, więc mariuszkowe www spełniało jego oczekiwania w stu procentach.
I tak ciekło sobie daruniowe życie, stronka naganiała mu trzech klientów rocznie, on przyklejał banana na paszczę, bo wymknął się z archaicznych szponów internetowego zacofania i wszystko hulało.
Aż pewnego razu nasz bohater otrzymał przelew na sporą kwotę, z tytułem w nagłówku „Opłata za jazdy w ZupełnieInnejFirmieNiżJego”. Zdębiał był lekko, ale, nie tracąc rezonu, wpisał dane FirmyZupełnieInnejNiżJego w wyszukiwarkę. I cóż się okazało? Otóż właściciel FirmyZupełnieInnejNiżJego skopiował stronę Pana Darunia, nie dotykając, poza nazwą, nawet przecinka. Do tego stopnia był wierny oryginałowi, że nie zmienił nawet numeru konta.