W sieci

Odjebało mi od kasy i postanowiłem przestać kraść wifi z kawiarni cztery piętra niżej. Źle mi było z myślą, że jak zamykają lokal, to dwie godziny później robię sobie w nim imprezę z prostytutkami, słoniami i bośniacką reprezentacją bobsleistów, bo kiedyś podpieprzyłem klucz do zaplecza i przypadkowo dwanaście razy zobaczyłem hasło jakie wpisują do alarmu.
Tak czy siak postanowiłem przejść na jasną stronę mocy i samemu zadbać o swoją łączność z siecią.

Telefon, rozmowa, umowa. Tydzień później przyjechał as z firmy dystrubuującej internet, podpiął elegancko, wszystko posprawdzał, kabelki podokręcał i fru! po 40 minutach można śmigać.
Po dwóch dniach usługa się zesrała. Wyświetlił się ogromny komunikat, że chuj, wciskaj pan co chcesz, ale netu pan nie odpalisz. Zadzwoniłem do firmy. Po 40 minutach i podaniu stu kodów, odcisku palca, skanu siatkówki, drzewa genealogicznego żony sąsiada spod czwórki i pantomogramu labradora babki, co w metrze kiosk z gazetami ma, udało mi się wreszcie połączyć z magikiem od sieci. Przez kolejne 40 minut zgodnie z jego wskazówkami, przeszliśmy przez kompleksowy proces rejestracji wszystkiego od nowa, zakończony konkluzją, że chuj, internet panu nie działa. Firma, reprezentowana przez Pana Jarka z działu technicznego, złożyła mi propozycję rozwiązania problemu i po 40 minutach umówiliśmy się na wizytę technika i wymianę sprzętu. Po kilku dniach ziściły się słowa konsultanta i przybył technik w białej pelerynie z dekoderem na podorędziu. Z miejsca fachowo wziął się do roboty, odpalił odpowiednie protokoły i 40 minut później miałem zainstalowany nowy sprzęt. Ekstraklasa.

Nazajutrz na ekranie monitora wyświetlił się ogromny baner. Że chuj, internet nie tego. Nauczony doświadczeniem czym prędzej skontaktowałem się z biurem obsługi klienta i tam błyskawicznie przekierowano mnie do działu klienta strategicznego w celu identyfikacji błędu systemowego, będącego źródłem kłopotów. Po 40 minutach zgłosiła się niezwykle uprzejma Pani Jolanta i raźno przeprowadziła mnie przez proces weryfikacji trwający, jak wiadomo, 40 minut. Zweryfikowany i zidentyfikowany kompleksową baterią informacji o mojej grupie krwi, zawartości amoniaku w moczu, wymazie z jamy ustnej, chorobach przebytych w dzieciństwie, ulubionym zwierzątku i krótkim eseju na temat mojego stosunku do mniejszości etnicznych w dorzeczu Gangesu na przełomie lat dziewięćdziesiątych, zostałem przekazany do działu technicznego, gdzie po 40 minutach, wspólnie z Panem Karolem, ustaliliśmy że nie działa mi internet. Na tym szczeblu decyzje zapadają błyskawicznie, więc już po około 40 minutach miałem przed oczami potwierdzoną informację, że konieczna jest wizyta technika w celu zdiagnozowania sprzętu i jego ewentualnej wymiany.

Po blisko tygodniu pojawił się u mnie Pan Grzegorz i z miejsca raźnie zabrał się do pracy. Podłączył do sieci swoje niezwykle czule urządzenie do podłączania do sieci i już po 40 minutach miał pierwsze robocze wnioski. Że nie działa internet i że wymagana będzie wymiana sprzętu. W celach formalnych wysłał zapytanie do centrali o potwierdzenie diagnozy i stamtąd uzyskał, po 40 minutach, zapewnienie, że precyzyjnie określił problem – nie działa internet – i ma zielone światło na wymianę dekodera. Od tego momentu było już z górki, po mniej więcej 40 minutach nowy dekoder był podpięty i hulał jak ta lala.

Tydzień później ta lala odmówiła współpracy. Sprzedałem narządy, żeby opłacić kolejną 40 minutową rozmowę z doradcą, dzięki której dowiedziałem się, że prawdopodobną przyczyną usterki jest brak internetu. Ucieszyłem się, że to nic poważnego i zamówiłem wizytę technika w kawiarni pode mną, bo tym razem, ze względu na aktualizację wewnętrznych przepisów, do zgłoszenia wymagana była weryfikacja online, w trakcie której podawałem odpowiedzi na standardowe pytania dostawcy usługi takie jak długość narządów rodnych samca kolczatki, sumaryczna ilość płynów eksploatacyjnych w koparce CAT Hydraulic Excavator, średnie opady w Bogocie w latach 1982-1991 czy „Odsiecz wiedeńska” w malarstwie Kurpów na przełomie XIXw. Firma odpisała praktycznie od razu, po około 40 minutach, że moją interwencję uważa się za zasadną ponieważ nie działa u mnie internet, co jest niezgodne z umową jaką z nimi zawarłem. W celu podwyższenia standardu oferowanych usług zaproponowano mi darmową ekspresową wizytę technika, który określi źródło problemu i postara się go jak najszybciej usunąć. Średni czas likwidacji usterki to nie więcej niż 40 minut, pod warunkiem, że powodem jest brak internetu.

Nazajutrz, po wypiciu litra spirytusu salicylowego duszkiem i wbiciu sobie trzonka od łopaty w kość jarzmową, przyjąłem z radością Pana Krzysztofa, który nie zamierzał owijać w bawełnę – prawdopodobnie nie działa u mnie internet i będzie potrzebna wymiana dekodera. On zna sprawę, załatwi to raz dwa, bo te ekspresowe wizyty bardzo dużo kosztują firmę ale są bardzo skuteczne, bo wyjęli z rynku najwybitniejszych speców od sieci. Faktycznie, uporał się z problemem momentalnie, po 40 minutach wymieniony dekoder śmigał jak pocisk. Pożegnaliśmy się uprzejmie a następnego dnia poszedłem na dół do kawiarni, żeby zgłosić awarię. Coś z internetem nie tego.

Tym razem kolejna zmiana przepisów wewnętrznych firmy przewidywała, że zgłoszenia awarii związanych z dostępem do sieci należy składać telefonicznie, co niezwłocznie uczyniłem, świadom profesjonalizmu dostawcy usługi. Odebrał Pan Andrzej. Rzeczowo i konkretnie udzielił mi informacji, że powodem, dla którego nie mogę korzystać w pełni z oferowanego pakietu jest prawdopodobnie brak internetu. Obiecał sprawę potraktować priorytetowo i zobowiązał się skontaktować ze mną za kilka minut. Faktycznie, po 40 minutach oddzwonił z informacją, że nie działa u mnie internet i czy zgadzam się na wizytę technika w celu usunięcia usterki. Zgodziłem się ochoczo, bo szczerze polubiłem te nasze cykliczne spotkania. Następnego dnia rano spokojnie wykopałem dół pod domem, przygotowałem dwie taczki wapna niegaszonego i znalazłem informacje o czasie rozkładu ciała po zakopaniu. Około 19 przybył Pan Paweł uzbrojony w kompleksowy pakiet informacji na temat historii usterek i z pełną odpowiedzialnością stwierdził, że według jego wiedzy nie działa u mnie internet i prawdopodobną przyczyną rzeczonego stanu rzeczy jest brak internetu. Odetchnąłem z ulga, że to nic poważniejszego i poprosiłem o jak najszybsze usunięcie problemu. Panu Pawłowi robota w rękach się paliła i po 40 minutach połączenie z siecią osiągało rekordowe parametry.

Następnego dnia rano, niczego nie sprawdzając, po prostu zadzwoniłem do firmy z informacją o braku łączności z siecią.