Przemeblowania

Początek zawsze jest inny. Inny niż wszystko, co do tej pory znałem i w czym się, bardziej lub mniej swobodnie, poruszam. Lubię kolekcjonować te swoje wszystkie „od nowa”, bo one wypychają mnie z kolein, do których tak łatwo się przyzwyczajam i które, w dłuższej perspektywie, sączą truciznę w moją codzienność. Odkąd pamiętam, nie znosiłem tkwienia w jednym punkcie – miałem wówczas wrażenie, że gapię się na świat przez dziurkę od klucza. Tak naprawdę gówno wtedy widać.
To pewnie dlatego co chwila ładowałem się w jakieś sytuacje, które na pierwszy rzut oka wyglądały jak kłopoty. Pod powierzchnią krył się komizm. Nieco głębiej – wspomnienie. A jeszcze głębiej? Szansa na bliskość.
Siostra mojego przyjaciela obraziła się na rok, bo, po przeczytaniu jakiegoś kryminału Agathy Christie, oznaczyłem, mniej więcej w połowie książki, jedną z postaci podpisem „to jest morderca”. Bardzo chciałem ją przelecieć, ale jeszcze nie bardzo wiedziałem do czego służy siusiak. Mój ojciec cyklicznie łaził do okulisty, bo u syna optyka z dołu podmieniałem mu regularnie szkła. Kiedyś, z Michałem, sprzęt po sprzęcie, krzesełko po krzesełku, pozamienialiśmy wyposażenie poczekalni gazety „Echo Dnia” z wyposażeniem poczekalni domu pogrzebowego. Obie firmy mieściły się w jednym biurowcu, wykorzystaliśmy windę. Mieliśmy po 14 lat.
Parę lat póżniej wlałem, z przyjacielem-Lalkiem 25 litrów płynu do kąpieli do fontanny pod Grobem Nieznanego Żołnierza. Ponieważ byliśmy wówczas dość mocno porobieni chemią, która pustoszyła tętnice, to mignął mi film i zgubiłem Lalka. Świadomość wróciła do mnie, gdy ekipa dużej stacji telewizyjnej znalazła mnie śpiącego na ławce na miejscu przestępstwa,a jakaś dzida z piskliwym głosem podstawiała mi mikrofon pod nos z pytaniem „Czy nie widziałem mydlanych terorrystów, którzy wypełnili cały Ogród Saski i Plac Piłsudskiego pianą”. Wokół nas było bajkowo, latały obłoczki, wyły syreny stu wozów strażackich, a świat był niebieski.
Kumpel, Hans, piętnaście lat temu, przypadkowo strzelił mi w twarz z kradzionej broni. Na szczęście gazowej, na drugie szczęście, poza odklejoną siatkówką i poparzeniami nic mi się nie stało. Hans jest teraz znanym prawnikiem.
Włodziu przez miesiąc dawał mi pół-kanapkowego-śniadania-w-sreberku, gdy razem pracowaliśmy na budowie, wykopując doły pod szamba. To były moje pierwsze razy z łopatą, a Włodkowi żal było, że nie ogarnąłem sobie jedzenia i cztery tygodnie ściemniał, że te kanapki to od szefa dostajemy. Zmarł niedawno. Zapił się. Jest pewnie teraz pierwszym najebanym świętym.
Nie tak dawno, mimo że nie umiem pływać, wskoczyłem z nasypu do Wisły za cudzym amstafem, którego nurt już-już wciągał pod powierzchnię. Nie wiem czemu, może nie chciałem, żeby odchodził sam, miał tylko mnie, zimno było, a może wiedziałem, że nie dam nam zginąć. Uratowali nas przypadkowi przechodnie, dresiki, których, parę minut po wszystkim, zgarnęła policja, bo chwilę wcześniej okradli i pobili jakiegoś Angolczyka. W radiowozie wszyscy siedzieliśmy bez butów, w srebrnych foliach i piliśmy herbatę z Żabki, którą co chwila przynosiła właścicielka amstafa.
***
Sporo tego tu zapisuję. Większość mi uciekła, albo przypomina się niewyraźnie. Nasiąkam wszystkimi wydarzeniami, codziennie, serio, każdy moment odbija się stempelkiem i następny i następny i ciągle w tym samym miejscu; poprzednie parują, wyraźny jest tylko ten ostatni, pozostałe to artystyczne kontury, z daleka widać, ale z bliska szczegóły się rozmazują i tracą swoją melodyjność. Pewnie dlatego piszę na schodach, w swetrze, w metrze, w powietrze, zanim-się-zetrze i bardzo mnie frustruje, gdy wczoraj pamiętam, a siadłem dziś i nie widzę wyraźnie.

Ale jest myśl, która przypomina kotwicę i pozwala nieniepokoićsię dziurawą pamięcią – mieliśmy szansę na bliskość i ją wykorzystaliśmy. Tam, wtedy, było nasze tuteraz. Część z nich – tuterazów – łaskotała, część przewiercała środek.
I za tym drepcze wniosek – to, co teraz tobą napierdala o ścianę, mebluje twój świat. Te ciosy łamane na teciosiki, łaskoczące i wiercące, były wówczas wstępem do wspomnień, którymi dziś potatuowana jest moja pamięć. A stamtąd już niedaleko. Blisko w sensie.