Gumki

Nacisnąłem na spłuczkę i wyszedłem z kibla.
Przy zlewie, koło automatu z gumkami, stało dwóch porzeźbionych adonisów, powbijanych w te obcisłe koszulki i rurkogacie.
– Dwie weź – wyższy kipiał energią, machając na wszystkie strony rękami – Lepiej żeby zostały niż miałoby zabraknąć.
– Weź te ręce, kurwa, tu trzeba po kolei – niższy był chyba skarbnikiem, bo brzęczał kasą i studiował rozkład jazdy dla amatorów lateksu. – O, dwóch nie weźmiesz naraz, musisz narpiew jedną i dopiero.
– Chuja narpiew, dwie wciskasz, tu o! – wyższemu testosteron przepalał bezpieczniki, naduszał przyciski automatu jakby dopiero z pierdla wyszedł.
– No i cożeś zrobił, palancie?! – skarbnik próbował nałożyć koledze czapkę z lodu na głowę, używając sobie znanego kodu semantykurwacznego.
Lekko będąc nie bardzo, gapiłem się na nich jak się kotłują przy tym automacie i próbowałem umyć ręce. Zlew na fotokomórkę oszukiwał, więc go co chwila podczerwieniałem a równocześnie próbowałem wydobyć jakieś coś z podajnika na mydło, ale mi się synchronizacja zesrała i jak leciała woda to miałem ręce pod mydelniczką, a jak leciało mydło to też miałem ręce pod mydelniczką.
– Ee, sory – niższy mnie zauważył, jak walczę z tym, kurwa, mydłem. – Można dwie naraz?
Złapałem ostrość. Na chwilę.
– Nie wiem, można – odpowiedziałem na odczepnego, bo mnie te utytłane w mydle ręce wkurwiały.
– No bo nacisnąłem i nic. – Mały wyraźnie był rozdygotany. – Zeżarło mi dychę.
Powalił chwilę w automat, ale bez efektu. Podszedłem dwa kroki, zapominając na chwilę o ociekających mydłem rękach. Coś migało w środku.
– Idź lepiej do szatni – odezwałem się w końcu. – Tam jest taki koleś od automatów, niech przyjdzie i wam to naprawi.
Mały zniknął w drzwiach a mnie smalltalkiem zajął większy. Że niezłe dupy, że trzeba korzystać, że i-takie-tam-rytualne-pieprzenie. We łbie miałem Bagdad, więc mhmykałem kiwając głową, ale cała energia szła w gapienie się w migające coś z automata. Tomatu. No bo co to tak to tam tu miga?
Po chwili w drzwiach stanął kierownik szatni. Otworzył drzwiczki od maszyny specjalnym kluczykiem do drzwiczek od maszyny i pogrzebał coś tam z tyłu.
– Dwie? – zapytał w końcu.
– No dwie – mały nie odpuszczał. – Dychę mi zeżarło.
Adonisy dostały po paczuszce.
– A ten? – kierownik szatni pokazał brodą na mnie.
Podniosłem ręce przed siebie. Te w mydle kapiące.
– Ja już.
Zatkało.