Wlewy

Kiero, chłop jak dąb, popatrzył na załogę i lekko mu powieka zadrgała . Lekki wkurw, ale bez szału, raczej potrzeba wyjaśnienia tematu.
– Kto odcinał wlewy? – zapytał konkretnie.
Załoga stała w rządku. Cisza. Gniecenie czapek. Jak w podstawówce, gdy podpieprzyłem dziennik, żeby skorygować postępy całej klasy w placówce dydaktycznej i się facetka zjarzyła.
– Same się odcięły? – Kiero dociekał uparcie, ale w odpowiedzi cisza. I te czapki pogniecione.
– No dobra – jeden taki, wysoki, łapy jak łopaty do odgarniania śniegu, zebrał się w sobie. – Ja odcinałem, a co?
– Bo są nieodcięte – Kiero popatrzył klockowi w oczy – a wczoraj prosiłem, żeby odciąć.
– Aaaa… – Klocek się lekko zapowietrzył, ale nie tracił rezonu. – To nie ja – obwieścił po chwili z nutą triumfu w głosie.
– Co „nie ty?” – Kiero nie dawał za wygraną
– No, nie odciełem – dowyjaśnił Klocek, z już mniejszą pewnością.
– Nie ty nie odciełeś? – brwi Kiera powędrowały w górę.
– Tak…