Babcia

Weekend na wsi, u babci, las, zające, woda – generalnie relaks i luźna gumka. Nawdychałem się tlenu i spałem jak suseł po lobotomii. Niepostrzeżenie zakradł się poniedziałek, więc o szóstej budzik zwariował i dzwonił jakby się wściekł. Włączyłem drzemkę, bo zawsze to ukradzione pięć minut jest jak długi klocek w tetrisie i na granicy przytomności słyszę, przez ścianę, jak babcia piłuje paszczę co sił w płucach:
– Halo! Halo!
Dobra tam, jestem nieprzytomny, to się nie dzieje, śpię dalej.
Trzy drzemki później babcia przyszurała w tych swoich podkutych kapciach pod drzwi i zapukała.
– Co… – wyrzęziłem otwierając oko łyżką do butów. I młotkiem.
– Bartuś, śpisz? – sceniczny szept babci przez szparę w drzwiach ładnie się komponował z tym upiornym kołataniem w nie. W sensie, że mówiąc, dalej pukała.
– Nie, dlaczego? – zdziwiłem się uprzejmie znad sztalug, bo właśnie kończyłem, kurwa, malowanie kopii „Bitwy pod Racławicami” Kossaka. – No jasne, że śpię! – wydoryczałem spod poduszki.
– Pożyczyłbyś telefonu, co? – babcia niezrażona konsekwentnie załatwiała sprawę, z którą przyszła. Przez szparę załatwiała. – Bo dzwoni do mnie pani Małecka już trzeci raz, ale ja nic nie słyszę co mówi.
– To mój telefon dzwoni – głos mi się lekko załamał.
– Co? – tym razem babcia przyłożyła do szpary chyba-ucho, bo przestała pukać.
– TO DO MNIE DZWONI! – ryknąłem.
– A skąd ona ma twój numer?

Usiadłem.