Krasnal

Znalazłem list z 2004 roku. Anonimowy. Taki z wyciętymi literami z gazet i żądaniami okupu. To był drugi egzemplarz, rezerwowy taki, bo pierwszy…

No dobra, to po kolei.

To było jakoś po obejrzeniu „Amelli”, natchnęło mnie i postanowiłem podpierdolić komuś krasnala ogrodowego. Nie kupić. Nie wygrać na loterii. Nie wylicytować na aukcji. Podpierdolić i dać mu przez to życie, historię, z której się będzie składał, jakiś taki sznyt, który zrobi zeń krasnala-jedynego-w-swoim-rodzaju. Kilka tygodni jeździliśmy z Ludwikiem i Kajtkiem po terenach przylegających do stolicy, żeby znaleźć ofiarę. Pamiętam fałszywe alarmy, gdy Ludwik dzwonił, że jest, jest! po czym okazywało się, że faktycznie jest, tyle, że wmurowany. Albo, że pies marki rottweiler ma dość osobisty stosunek do obiektu, no i że raczej nie bardzo.
Tak czy siak w końcu znaleźliśmy krasnala – był idealny, miał czapeczkę, małą łopatkę i tą taką taczunię, do tego lubił podróże i często się uśmiechał. Mieszkał w ogródku przy jakimś niewiarygodnie dużym domu. Na początku podejrzewaliśmy, że ten dom to małe państwo jest, ale po kilku dniach okazało się, że to jednak dom mieszkalny jednorodzinny klasyk, w nim dwoje rodziców i dwoje dzieci w wieku nieokreślonym acz przedpoborowym. W toku obserwacji ustaliliśmy, że, ze względu na gabaryt lokum, jego mieszkańcy widywali się na tyle rzadko, że się nie rozpoznawali, więc spokojnie moglibyśmy się we trzech wprowadzić i udawać ciąg dalszy rodziny typu wujek z przyrodnim bratem z Parzęcina oraz ciocia Hela czy coś, potem podzielić się opłatkiem na święta i wspólnie rozliczać PIT. Tego wątku nie eksploatowaliśmy jednak zbyt żarliwie, jako że żaden z nas nie poczuwał się do odegrania roli rzeczonej cioci.
Krasnal tymczasem z twarzy wyglądał na Alfreda, a ponieważ wydawało się, że jest przytłoczony molochem, który mu wyrósł był za plecami, to idealnie się wpisywał w założenia naszej misji.
Co tu dużo gadać, po kilku dniach podpierdoliliśmy figurkę. Cała akcja była zaplanowana co do sekundy – samochód z zamalowanymi pastą do zębów blachami, kominiarki, ciemne stroje, specjalny worek żeglarski na Alfreda, zsynchronizowane zegarki, kurwa, nawet walkie-talkie mieliśmy i kody. Kod zielony oznaczał „Czysto”, żółty ciszę w eterze, a czerwony – „Złapali mnie, bez odbioru!”. Na miejscu przestępstwa zostawiliśmy list, który miał zmylić organy ścigania i dać nam trochę czasu na ucieczkę:
„Najdrożsi,
Przepraszam, ale dłużej tak być nie może. Próbowałem na różne sposoby walczyć, ale już nie mam siły. Odchodzę na zawsze, ale zaklinam Was – nie obwiniajcie się. To musiało się tak skończyć. Od dawna już wszystko zmierzało do Nieuchronnego. Decyzja podjęta. Klamka zapadła. Nie chcę już więcej widzieć Waszego ogródka. Alfred.
PS.: W tym miesiącu, ze zrozumiałych względów, nie dorzucę się do czynszu. W sprawach formalnych kontaktujcie się z moim prawnikiem.”

Po jakimś czasie od kradzieży wysłaliśmy list do rodziny z żądaniem okupu. List składał się z liter powycinanych z różnych periodyków i zawierał groźbę, że jeśli nie dostaniemy 20.000 pln w nieoznakowanych banknotach, krasnal zginie. Do listu dołączyliśmy zdjęcie Alfreda z bieżącym numerem gazety. Ponieważ nie spotkaliśmy się z żadnym odzewem, po kilku dniach odłupałem figurce kawałek sandałka z palutkiem u stopy i, zawinąwszy w szmatkę upaćkaną czerwoną farbką, podrzuciłem do skrzynki rodziny-bez-serca. Tym razem jednak brak rezultatu rozsierdził nas na dobre. Skoro chcą grać na ostro, to proszę bardzo, zagramy na ostro! W specjalnym sklepie z krasnalami ogrodowymi kupiłem figurkę zdumiewająco podobną do naszego Alfreda i nagraliśmy filmik, jak zrzucamy ją z dachu. Kaseta z nagraniem trafiła na schody domu-państwa i tym razem byliśmy pewni, że pękną. Nie to, że jestem jakimś specjalistą od porwań czy coś, no ale w mojej ocenie każdy by pękł. Odczekaliśmy dobę i ponowiliśmy żądanie okupu. Bez żadnego efektu! Nic! Jakim to trzeba być człowiekiem, żeby w takiej sytuacji nie zareagować?! Czy ci ludzie nie mieli żadnych uczuć?! Czy to w ogóle jeszcze byli ludzie?
Ostatnim pomysłem na wyegzekwowanie kasy za Alfreda od tych zwyrodnialców był filmik, w którym krasnoludek stoi przed kamerą z bieżącym wydaniem gazety, za nim tłoczymy się my, w kominiarkach i z bronią, a taki Mateusz podkłada głos, mówiąc, że „nie jestem głodny, traktują mnie dobrze, ale wiem, że oni nie żartują, zabiją mnie jeśli nie zapłacicie, błagam was, wszystko w waszych rękach”. Niestety. I ta próba spaliła na panewce.
Czas płynął i czuliśmy, że pętla się zaciska. Przez chwilę rozważaliśmy nawet spalenie ludwikowego samochodu w celu zatarcia śladów, ale właściciel pojazdu się obruszył, żebyśmy nie walili w chuja, bo to jego jedyne auto.
Poczuliśmy, że dotarliśmy do ściany i po przeanalizowaniu wszystkich możliwych scenariuszy działania, postanowiliśmy się ujawnić. Żona Kajetana upiekła szarlotkę na kruchym, umyliśmy Alfreda, ubraliśmy w najlepsze ciuchy, jakoś zamaskowaliśmy tego palutka z sandałkiem i dawaj w odwiedziny do psychopatów. Na miejscu okazało się, że panem domu jest znany artysta estradowy a żoną jego jego żona i oboje, przez te kilka tygodni, byli przekonani, że to koledzy ze sceny robią im kawał. I zastanawiali się, artysta z jego żoną w sensie, jak daleko owi koledzy zabrną w tej historii.