Wypiłem trollową cytrynówkę i mi się świat zażółcił. Ruszyłem tedy w miasto, bo to i noc młoda i rynek w Supraślu piękny i bezwiednie dotarłem do jakiegoś miejscowego cieku. A wiadomo, jak szumi w głowie i szumiwoda, to człowiek się roztkliwia i z tej tkliwości sam przecieka. Czyli zacząłem przygotowywać narzędzia do emisji płynu w strumień, żeby zbilansować ciecz w sobie.
– Co ty tu robisz, pajacu? – za przęsła mostku wychylił się konduktor z Pendolino.
Spojrzałem na swoje butki z zawiniętymi czubkami, czapeczkę z dzwoneczkami i czerwoną, migającą kulkę na nosie.
– Klaunie – poprawiłem go.
– Co klaunie, kurwa?! – dowyzapytał narastając.
Czyli konfrontacja. Ech.
Żartów nie było, duży skurczybyk i nie chodził w mojej wadze. Rozejrzałem się za jakąś cegłą czy coś, żeby wyrównać szanse, ale w ciemności to każdy kot czarny i gówno widać. Postanowiłem lunąć go manualnie, bez używania wspomagaczy, ale szybko się wystrzelałem, bo świat po cytrynówce raczej tańczy niż tłucze. Dość szybko wyłapałem serię w łeb, coś mi w środku chrupnęło i elegancko wpasowałem się ryjem w strumień.
***
Obudziłem się gdzie indziej czyli w jakimś łóżku. Na jakiejś sali. Białej takiej. Wokół mnie mumie i w chuj rurek.
Przylazł koleś w kitlu z tragicznie zmęczoną twarzą. Postukał w kolano, poświecił w oczy, pouciskał głowę.
– Jak się pan czuje? – zapytał-chyba-mnie gapiąc się w kliszę.
– Wyśmienicie. – odparłem zgodnie z nieprawdą. – A pan? – zainteresowałem się życzliwie.
– Dobrze. Pamięta pan co się stało? – doktor przyjrzał mi się uważnie zza okularów.
– Nie miałem biletu – powiedziałem krótko, bo wyczułem, że lubi żołnierski styl.
– Jakiego biletu?
– Ulgowego. Sikać mi się chciało – kontynuowałem konkretnie.
– Aha. A ten strój? – dociekał pisząc coś sobie na mojej karcie, którą zdjął mi zza głowy.
– Służbowy. Nocami ratuję świat.
– W stroju klauna? – brwi doktora wyjechały za oprawki
– Kamuflaż. Jaki świat taki bohater – wyjaśniłem filozoficznie.
Mumia obok zachichotała. Albo zakaszlała.
***
W nocy mumia zaczęła do mnie szeptać. Charczeć tak bardziej.
– Panie, weź pan naduś ten dynks, żeby pielęgniarka przyszła – mumia miała na imię Panwiesiek i się w ciągu dnia polubiliśmy.
– Tendynks? – nie skumałem.
– No ten wichajster taki tam do pielęgniarek – doprecyzowała mumia charkotliwie.
– Aaa, ten dzyndzel ten tu taki – zajarzyłem i nadusiłem zgodnie z instrukcją.
Po chwili przyfrunęła oddziałowa rozmiar xxl z ogromnym biustem i śmiesznym głosem.
– Co tam, co tam? – życzliwie spojrzała w zawartość bandaży. Gdzieś tam w środku był Panwiesiek.
Ręka mumii powędrowała ku górze wskazując na kroplówkę.
– Siostro, czy to musi kapać tak tu?
– Tu tak musi, musi tak – właścicielka śmiesznego głosiku troskliwie poprawiła poduszkę.
– A nie mógłbym tego jakoś wypić na raz? – obleczony pojemnik na rannego nie dawał za wygraną. – W końcu nie takie rzeczy się piło.
– Nie można – wyjaśniła biuściasta oddziałowa cierpliwie. – Musi tak po kawałeczku.
– Bo wie siostra – Panwiesiek zamrugał zza bandaży – ja jestem hydraulikiem i jak kapie to mnie to strasznie wkurwia.