Pojechałem do mojego dilera, bo mi się różowe jednorożce skończyły, a świat bez tych zadowolonych czemuś bydląt lubi trącić fleszy kupą i uśmiechać się nie twarzą a …częścią ciała odpowiedzialną za ważki, bo ostatni, odcinek znanego przewodu. Dosiadłem tedy swego rumaka, kask wzułem i dawaj na Wilanów, do dzielnicy bananów. Na miejscu okazało się, że muszę poczekać, bowiem umyślny wyładowywał tira kokoamfy na jakąś imprezę firmową dla Eduardy Górniak i jej bionicznych reptilianów, toteż porzuciłem motocykl na obiekcie i wydobywszy się z wnętrza ochraniaczy zaległem byłem na skwerku. Po dwóch minutach łapania luksów poczułem szturchnięcie. To ochroniarz budynku trącał mnie butem i basem jodłował.
– Panie, co pan, co pan, tu się nie leży się tu nie leży tutaj, panie no co pan!
Pod słońce stał, więc nie wiedziałem kto zacz ani cosięnieleży, tylko głos tubalny i odbezpieczone kopyto z laserowym celownikiem wymierzonym w pomiędzy me oczy zielone zielone, zwariowałem.
– No jak to, przecież się leży – skonkludowałem przytomnie, bo fakty były takie, że się leżało.
– Jakie się leży, panie, jak tu się nie leży, coś pan?! – zdenerwował się przyszły szef GROMu, w randze obecnie jeszcze ochroniarza JuwentusuczySolidu na Wilanowie, Warszawa, Polska. – Do widzenia mnie stąd!
I mnie tym butem tyrpie w mojego buta.
– Po pierwsze to mnie, mistrzu, nie szturchaj – wysłałem ostrzeżenie. – A po wtóre, to skwerek publiczny jest, gorąco, dajże człowieku spokój z tym prężeniem, kupię sobie spokojnie narkotyki i za pięć minut mnie nie ma.
Jakby w miętkie dostał, bo odbezpieczył granat hukowy i uzbroił moździerz.
– Idź pan stąd! – krzyknął z mocą, chrzęszcząc złowrogo kamizelką kuloodporną czy czymś, nie wiem. Albo to polar szturmowy teraz taki w solidzie rozdają. I chrzęszczą. Złowrogo chrzęszczą. I huczą. Taka sytuacja.
No to jak ty tu tak, to teraz ja tak to no nichuja.
– Nigdzie stąd, kurwa, nie idę, sam pan se idź pan stąd! – zareagowałem wobec powyższego łagodnie i zgodnie z protokołem, bowiem nade wszystko cenię kulturę w relacjach międzyludzkich. Składniowo trochem kulał, bo jednak lekkie wzburzenie, ale usprawiedliwiałem swych emocji wrzenie faktem, że siedem lat temu czytałem w Filipince, że wszyskieśmy smutne z powodu niedoboru witaminy de, bowiem luksów mało – a ten tu nie dość, że się pompuje jak dziad na czereśni, to jeszcze na promieni linii stanął i światłość zasłania.
– Cooo?! – mimowolny światłobójca ni to się żachnął ni powietrzem sztachnął, ale aż go nadęło i tak wezbrany przyjął pozycję bojową i uruchomił środki zaradcze w postaci łokitoki ksz-ksz. – To inaczej pogadamy! Trzy-dziewięć do dwa-siedem, ksz-ksz.
Co on kurwa, posiłki wzywa…!? Oczy mnie z orbit wyszli łamane na zdębiałem.
– Dwa-siedem zgłaszam się, ksz-ksz. – odkszykał mu po chwili głośnik na ramieniu.
Polar nie polar, ale za to ksz-ksz no to, kurwa, szacun, Serpico. Zabrakło mi słów.
– Mam tu intruza w sektorze B, przy pawilonie, kszksz. – Emajsiks raportował tymczasem precyzyjnie.
– Facet w trawie leży, ksz-ksz, ludzie patrzą, nie reaguje na komendy. Ksz-ksz.
– Kontakt jest czy pijany, ksz-ksz?
– Jest, ksz-ksz.
– Co jest, ksz-ksz?
– No potwierdzam, ksz-ksz.
– Pijany, ksz-ksz?
– Nie, ksz-ksz.
– To co potwierdzasz, ksz-ksz?
– No, że jest, ksz-ksz.
– To jest czy nie jest, ksz-ksz?
– Co czy jest czy nie jest, powtórz, ksz-ksz?
– Rajmund, ksz-ksz…
– Tak dwa-siedem, kszksz?
– Proszę powiedz mi ksz-ksz, ten gość na obiekcie, pijany, jest czy nie jest, ksz-ksz?!
– Dwa-siedem, nie, ksz-ksz.
– Nie jest, ksz-ksz?
– Nie no jest, stoję przed nim teraz, jest cały czas, ksz-ksz.
– Rajmund, japierdolę, przecież cię z okna widzę… ksz-ksz.
– Powtórz, ksz-ksz.
– Nic, kurwa, ksz-ksz. Czekaj na mnie, ksz-ksz, idę już, ksz-ksz.
Po chwili przyszedł pogodny grubcio w uniformie i kręcąc głową odesłał Rajmunda na inny odcinek. Chwilę pogadaliśmy, wyjaśnił o co cho, uśmiechnęliśmy się do siebie i pozwijawszy swój majdan polazłem do biura dilera, czyli pod wskazany przezeń stosownym esemeskiem trzepak.
Oczywiście uprzednio połknąłem kartę sim i zatarłem wiechciem na szybko z igliwia sporządzonym, wszelkie ślady łączące mnie z wrażym dystrybutorem tęczy i jednorożców, toteż spokojnie oczekiwałem na rzeczonego przylot. Po kolejnym esemesie o treści „Zara!”, udałem się po motocykl, któren porzuciłem w sektorze Rajmunda, z zamiarem przestawienia go w trzepaka okolice, a ponieważ nie chciało mi się już ubierać w ten cały majdan służący do ochraniania ciała, to powtykałem go na się dość chaotycznie, tworząc mimowiednie postać, która wyglądała jak bezdomny menel w skotłowanych ubraniach wierzchnich. W takim anturażu dosiadłem motur i pyr pyr pyr doturlałem się do upatrzonego miejsca parkingowego przy trzepaku.
Gdy się tak doturliwałem, z klatki naprzeciw wyszła zwiewna blond bogini, na widok której mój organizm jęknął z zachwytu i jął krew szybciej pompować w newralgicznych okolicach. No i tu sytuację jęła kreować perspektywa, albowiem bogini, z uwagi na kąt widzenia, mogła zobaczyć tylko górną połowę mnie wsuniętą pomiędzy auta, no i gwoli prawdzie akurat ta połówka nie prezentowała się jakoś specjalnie kusząco, głównie ze względu na wrażone naprędce ciuchy. Ponieważ siedziałem na motocyklu, a to jak wiadomo przedłuża siusiaka do niebotycznych rozmiarów, uśmiechnąłem się uwodzicielsko, co przy moim fizis zazwyczaj wygląda tak, jakby upośledzony chomik został przyłapany na nielegalnej defekacji w ściółce obok poidełka, tyle, że tym razem z erekcją. Bogini tymczasem, nie widząc motocykla, dodała dwa do dwóch i wyszło jej, że bezdomny menel sposobi się do nagabywania, toteż żachnąwszy się odprawiła mnie gestem strzepującym niewidzialny paproch z ramienia, przemknęła chyżo obok i, alarmem piknąwszy, wśliznęła się wiotko do białego mercedesa za pierdyliard eurów, niziutkiego i tak efektownego, że zwymiotowałem tęczą. Po chwili poczęła opuszczać tyłem swoje miejsce parkingowe i szykować się do ewakuacji menelskiego sektora. Delikatnie ruszyła do przodu i wtedy zauważyłem, że mesio nie przejdzie nad krawężnikiem, tylko się na nim zawiesi, przeto życzliwie zainterweniowałem manualnie czyli zacząłem machać i werbalnie czyli drzeć japę. Dziunia w furze uznała, że wskazuję na się i emituję komunikat „Kierownisiu, tu jest wolne miejsce”, więc zignorowała obszczymura i dodała gazu. W efekcie upierdoliła pół przodu mercedesa i ze zgrzytem stanęła na mojej wysokości. Dopiero wówczas zauważyła, że siedzę na motocyklu i przyjaźnie ostrzegam. Musiało ją to zbić z pantałyku, bowiem kolejnym działaniem jakie powzięła, było
wypierdolenie na pełnej kurwie w tył ciężarówki agatameble i ubranie auta na biało, czyli że wywaliło jej wszystkie poduchy. Całą sytuację z daleka widział mój nadchodzący diler, zatem po godzinie obaj relacjonowaliśmy ludziom szeryfa przebieg katastrofy z udziałem znanej, jak się okazało, celebrytki, podczas gdy mój plecak uginał się od galopujacych jednorożców.