Poszedłem na pocztę po kubek. Po ważny kubek. Poważnie, po kubek. Nie byłem na poczcie od dekady, więc zakładałem, że standardowo, skobelek od wrót odhaczę, kurom ziarna rzucę, warchlaczki słomą przetrę i koło tych żelowych długopisów w prawo. Tymczasem jak wszedłem to mnie oczy z orbit wypadli i się po podłodze marmurowej pod kasy poturlali, bowiem poczułem się jakbym siedzibę NASA odwiedził. Bo ta poczta koło mnie to cud techniki i pewnie w przyszłym roku Noble z fizyki tam będą wręczać. Bo reprezentacyjna i nowoczesna i pika i błyska i gada w dwudziestu językach i siatkówkę skanuje. No jednym słowem urywadupę, taka ta poczta.
Wszedłem do środka, a tam miliard ludzi, gwar jak na frankfurckim lotnisku w Wigilię, wszystko dzieje się na raz, jeden-przez-drugiego numerki wyskakują – ten paczkę nadać, tamta polecony odebrać, inny abonament uregulować, każdy cośgdzieśkomuś. Babel.
Klapnąłem sobie na ławeczce z czerwonym poddupkiem, numerek w ręce, trzy tysiące osób przede mną czyli pół godziny z bańki. Z braku zajęcia rozejrzałem się po tłumie. Festiwal nakryć głowy. Wszystkie reklamówki świata. Makijaże. Nosy czerwone. Żel we włosach. Dźwięki elektroniki.
I ani jedno spojrzenie nie odwzajemnione.
Wszystkie oczy skupione na ekranikach – albo komórka, albo tablet, albo dotykowy z informacją pocztową, albo telebim na środku z reklamą Polskich Kolei Państwowych. Nikt nie patrzył na mnie. Nikt nie patrzył poza siebie. Nikt nie patrzył na drugiego.
Jakiś dziadzio usiadł sobie obok mnie na foteliku-dla-seniora, specjalnie przez pocztę zaprojektowanego, że niby bliżej ludzi czy coś i załzawionymi oczami potoczył po tej całej kłębiącej się ciżbie.
– Patrz pan – zamruczał trochę do mnie a trochę w przestrzeń. – Mądre telefony robią, zegarki mądre, automaty do wszystkiego mądre robią, sąsiad to nawet lodówkę mądrą ma.
Westchnął, nos wytarł.
– A mądrych ludzi – dokończył – to już teraz prawie w ogóle nie robią.