Dziękuję ci #wiodącyproducenciepralek, że dla zysku zrobisz wszystko i relacje rodzinne ważysz sobie lekce, czego efektem jest powolna erozja bliskości na ważkim odcinku dalszego okuzynienia.
Po kolei.
Wysrała mi się pralka. No w sumie najwyższa pora, bo kto teraz Frani używa, a moja to już w ogóle nadgryziona zębem czasu, bo jak ją rozbierałem, to ze środka wypadła grupka półnagich ludzi z maczugami i mamut.
Zatem – w reakcji na powyższe – zrobiłem podkop, włamałem się do banku i steroryzowawszy ochroniarza ogórkiem udającym glocka, wyjąłem dwa klocki z hakiem na zakup nowej praluni, niech wszystkie w bloku wiedzą jak się grubo pierdzi. Wczoraj pralunia wjechała mi na kwadrat, z miejsca stając się główną obiektu atrakcją – sąsiedzi witali ekipę wnoszącą sprzęt chlebem i solą, dziewczynki w łowickich strojach ludowych sypały kwiatki, babcia drzwi od furtki przystroiła w te takie frędzle z bibułek co jej zostały z ostatniej procesji, na drugim piętrze Kwartet Smyczkowy Filharmoników Krakowskich szalał z interpretacją „Poganiała Kasia wołki” na lutnię, Red Hot Chilli Peppers na skypie nucili „Chabry z poligonu”, przy czym Flea szlochał skowycząc, Kurzopek transmitował na żywo od trzeciego piętra, Makrą przysłał gratulacje i jakieś ordery, w Azerbejdżanie ogłosili dzień wolny od pracy, pani Wandzia z parteru ugotowała kocioł botwinkowej, no kurwa cyrk.
Tak czy siak pralka wjechała, zainstalowała się i pierwszy wieczór to nawet do łazienki nie wchodziłem, żeby jej nie przeszkadzać, niech się jakoś rozgości w nowym miejscu, ręcznik, szczoteczka, wiadomo.
Dziś miałem odebrać ciotkę z lotniska. A że tuż przed onym, dom mój, przypadkiem, omijał z tragarzami mój kumpel Jureczek, to walnęliśmy bucha, bowiem ów buch to jedyna rubież chroniąca przed perrorowaniem ciotki. Bo ciotka, jak zaczyna szyć z głowy, to frunie bez trzymanki, a nabywanie wiedzy o obfitych miesiączkach jej 70-cio letniej sąsiadki z trzeciego, która miała grzybicę narządów (wraz z dokumentacją zdjęciową rzeczonej), nie należy do moich ulubionych sposobów spędzania wolnego czasu. Czyli wiadomo, blancik, chmura-wdech-wydech i co tak będziemy głupio siedzieć, jeszcze 20 minut do przylotu, patrz Jurcio jakiem cudo nabył, poznajcie się, wrzucasz ciuchy, wsypujesz proszek, o tu naciskasz i o.
40 połączeń nieodebranych później ciągle siedzieliśmy na podłodze w łazience patrząc jak odwirowywuje. Ciotki chyba już nie mam.