Ostatnio czas rozsmarowuje moją dobę na 25 równych kawałków i ponieważ ten jeden nijak nie pasuje, krzywy puzzel, to poświęcam go na tępe siedzenie i sięgapienie w ekran telewizora, bo ów, nie wiedzieć czemu, zaczął mnie wypełniać luzem. Dziwny to proces, bo w zasadzie nie oglądam niczego konkretnego, wszak od dawna moja fascynacja telewizją sprowadza się do oglądania lig europejskich, co oznacza, że mógłbym mieć jeden kanał sportowy kropka. Ale po całym dniu pracy koncepcyjnej patrzenie w okienko odcina moje zapotrzebowanie na jakąkolwiek intelektualną stymulację w stu procentach, prowadząc do luźnej gumki czytaj brak napinki. Po prostu odcina mnie fizycznie, zamiast mózgu mam jojo i wgapiam się bezmyślnie w program o śpiewaniu na koniu czy łyżwach i tak minuta po minucie wycieka ze mnie uśmiechnięta resztka godności. Z przyjemnością zamieniam się w warzywo i chłonę bzdury, wypadające razem z niebieską poświatą z pudełka z programami, o tym, że jakąś pannę w dzieciństwie brat wrażał na siłę do lodówki umazianą w keczupie i ona teraz śpiewa.
Albo tańczy.
I żongluje.
Nożami żongluje.
Cyklinując i układając gres metodą kombinowaną.
Na wrotkach.
W gumiakach.
Tyłem.
Z małym aligatorem-albinosem.
Bez oka.
W deszcz.
Dobra, widocznie musi to wykrzyczeć, ten keczup i w ogóle, chuj tam, niech się drze, krokodyla trochę szkoda, bo niby zwierzak, ale wstyd swój ma, tak czy siak Kamyla piłuje japę, jurory mało co się nie poszczają z emocji, publiczność w amoku, ten gres ładnie zasycha, noże świstają i nagle jeb! Reklama.
Normalnie bez ostrzeżenia, prosto w ryj, reklama. Nie, że przepraszamy serdecznie ale musimy, bo nam prąd wyłączą zanim decyzją telewidzów Kamyla opuści program, nic z tych rzeczy, po prostu w pół słowa jedziemy z emisją anonsów. No żesz do chujażesz, co jest?! Tu emocje z mast-bi-jak-oni-śpiewają-fugując-przedpokój, a tu, kompletnie z dupy, blok konsumencki?! Przecież to jest być albo nie być Kamyli, czy oni nie rozumieją?! Gdzie jest teraz twój bóg, Kamyla?
Tymczasem na ekranie zza drzewa wyskakuje rezolutnie papież który został Karolem, zadowolony jak kornik w tartaku, i zaczyna gęgać o pożyczkach. Po chwili jakiś koleś rozpala konar środkiem do rozpalania, hehe, konarów, a po nim na ekranie pojawia się inny as rekomendujący „instrumenty finansowe”. Chwila oddechu na oreo i płynne przejście w błyskotliwy spot anonsujący cudowne działanie pompki do penisa. A na koniec znana fruzia z ryjem jak glonojad zachwala zapamiętale fajowe „życie na kredycie”. Że kredyt weź, nie wiem, na tę pompkę tą i się nie martw, bo Kamyla przejdzie.
No i tak sobie roboczo myślę – nie to że się znam czy coś – ale dodając dwa do dwóch to wydaje się, że oni nas wszystkich na tych kredytach ruchają bez pompki.