Wbiłem do urzędu, na pół godziny przed zamknięciem, po dokument, że jestem posiadaczem czegośtam. Runda po piętrach wystarczyła, bym miał dosyć tych upiornych urzędniczych twarzy, absolutnie odpornych na komunikację wykraczającą chociaż milimetr poza szablon. Zaszyłem się zatem w kącie sektora dla przypadków beznadziejnych i pokornie czekałem, aż na wyświetlaczu, wielkim jak telebim na Narodowym, pojawią się cyferki stanowiące przepustkę do bram raju, czyli do Pani Marzenki. Pani Marzenka była legendą urzędu, jarała jak smok, wciąż miała na sobie garsonkę przytarganą z rajchu w dziewięćdziesiątym i fryzurę a’la posłanka Hojarska – góra na wałki, grzywka w pazurki, bokinakrótko. Połowa współpracownic się na nią stylizowała, stad urząd wyglądał jak leśniczówka pomieszana z mazowieckim związkiem działkowców. Mimo telebimów i technologii.
Siedząc w swoim kąciku skazańca gapiłem się bezmyślnie na okienko, w którym występowała Pani Marzenka z gwardią przyboczną i ogarniała zasuszoną kobiecinkę, która była zmieniła, po 30 latach, meldunek. Znaczy chciała zmienić.
– Gdzie pani mieszka? – piąty raz zagaiła z mocą Legenda.
– Na Wrotkowej – odparła pewnie babinka.
– To nie tu – zapadł wyrok i Pani Marzenka jęła mierzwić pazurki wpatrując się w przenośne lustereczko
– No tu, tu – postukała w okienko staruszka. – Tamta pani ze stotrzydzieścidwa mi mówiła. Że tu, mi mówiła.
– No jak tu? – zdziwiła się kierowniczka.
– Tu. Tu, o!- padła konkretna odpowiedź.
– Tu?
– Tu, tu – wykrzywiony artretyzmem palec starowinki zastukał był w szybkę.
Pani Marzenka się zmarszczyła i zamyśliła.
– No to gdzie pani mieszka? – podjęła po minucie
– No mówię przecież, że na Wrotkowej. – babcia odkaszlnęła. – Na Wrotkowej.
– To na Mokotowie? – podniosła kierownicze brwi Marzenka
– No na Mokotowie, na Mokotowie.
– Nie, mi się coś z Ochotą kojarzy – lusterko powędrowało na specjalną półeczkę na lusterko.
– Jak z Ochotą? Trzydzieści lat tu mieszkam, Mokotów, środek Mokotowa to jest – zdziwiła się staruszka.
– No nie wiem, nie wiem… Ja bym obstawiała Ochotę chyba.
– Ochotę?
– No tak mi się wydaje.
– Ale to zawsze był Mokotów – oponowała babcia.
– Nie, no , Ochota raczej. – Legendarna Pani Marzenka prześwidrowywała kobiecinę podkreślonymi oczami. Narysowanymi takimi.
– Przysięgam, że to Mokotów, przysięgam, zdjęcia mam, że Mokotów, całe życie tam mieszkałam – zarzekała się rodowita mokotowianka.
– Nie wydaje mnie się – okopała się kierowniczka. – Ochota. Ochota jak nic.
Babcia sapnęła. No bo jak Ochota, jak Mokotów. Środek Mokotowa.
Pani Marzenka była jednak w swych wątpliwościach nieprzejednana.
Impas trwał.
Nie no, zamkną mi urząd i gówno załatwię.
Japierdolę.
– Booooooożeeeeennaaaaaa!!! – ryknęła w końcu na pół urzędu PaniMarzenkaPiastującaKierowniczeStanowisko. – Przynieeeeeś maaaaapę!
Po pięciu minutach na plac boju wtoczyła się młodsza kopia kierowniczki, rzeczona Bożenna, z rozwijaną, poprzecieraną mapą, rocznik 1996 i rozłożyła ją na trzech stanowiskach, na których stały najnowsze monitory Asusa, stanowiące wsparcie dla najnowszego systemu informatycznego w Polsce. Z internetem i w ogóle.
Jednak Mokotów.
Boazeria to stan umysłu.