Zamówienie

Czytałem sobie książeczkę nad kawką w knajpce, gdy podjechali pod same drzwi prawie. Przybyli w sensie. W karocy ze złotymi listwami i oponami w cenie małego lotniskowca. Ona – piękność z pierwszych stron periodyków, w typie nimfa, ni to zwiewne ni przysadziste, posiadaczka cycków za pierdyliard euro połączonych silikonowym przewodem z ustami a’la psychotria elata, owinięta w sieć rybacką, spod której wyzierały stringi w jaskrawym kolorze i takiż biustonosz, opierdolona brokatem na miętowo od stóp do głów, że w nocy to samoloty za azymut obierają, do tego szpilki przymocowane do pęcin tak, jakby je na trytki złapała. Wszystko to uzupełnione torebutką za czternaście średnich krajowych i paznokietkami, każdy w innym odcieniu, błyszczącymi jak nowe zęby Piaska, kiedyś lidera zespołu Mafia, obecnie kariera solowa. Towarzyszył jej właściciel karocy, któren obwieszczał stan swojego posiadania pobrzękując kluczykami i co chwila pikając alarmem, równie piękny jak ona, w pulowerku bez rękawów na gołej klacie, w którą wtarł był przed wyjściem z pół butelki extra virgin z pierwszego tłoczenia, do tego butki wsuwki z klamerką, kuse gacie przed kostkę, odsłaniające kawałek tatuażusmoka na łydce przechodzącej płynnie w piętę i naszyjnik z deską serferską, niedbale plątający się pod szyją. Krótko mówiąc – pół dnia wzuwali na się ciuchy, precjoza, te wszystkie produkty premium, odjebani jak woźna w Dzień Nauczyciela, aż dziw, że w karocy dachu nie złożyli, bo nie składany. Ale na sobie mieli wszystko.
Sto stolików dookoła, ale musieli oczywiście tuż obok mnie.
Siadanie przy stoliku to też teatr – a od ściany, a fotelik, a stopki, a oparcie, a łokieć spada, a światło się odbija, a nie ten profil, a boli mnie jak zginam – kurwa, kokosili się z dziesięć minut, wypróbowywując wszystkie możliwe ustawienia akcesoriów do siedzenia poza dupą. W końcu jakoś zakotwiczyli i dawaj pachnieć. Niby siedzę w knajpie, niby łososiowa z serem ma swój intensywny aromat, ale nagle rossman się zrobił, bo te wyłały na siebie po wiadrze diora i toczą triumfującym spojrzeniem dookoła, czy wszyscy patrzą jak się grubo pierdzi. Złożyłem książkę, by nie uronić z tego teatru ani źdźbła.
Zanim kelner podeszła, nimfa sieknęła ze trzy selfiaki, a opalony poćwiczył triceps machając trzysta razy stołem nad głową. Tak przygotowani jęli zamawiać.
– A czy kolendra jest świeża? – nimfa była obryta z ziół koncertowo.
– Tak, dziś przyjechała, mamy swoją plantację kolendry w Suwałkach, dwa hektary pod folią – kelner odpalił na dotyk. – Pan Gienek nam przywozi, transita ma, ciągle mu się dolot zatyka, więc w trasie to potrafi spalić nawet do dwudziestu litrów, mówiłem, odpowietrz układ, to ten nie i nie, a potem się dziwi, że pod górkę to ledwo ciągnie, a wczoraj to jechał i jechał z tych w Suwałk, tych samych co złapali ekshibicjonistę w parku, koło fontanny, zimno takie, a chłop goły, nie wydaje mi się, kaczka to ma mięso takie bardziej przy sobie, ja osobiście to chyba jednak indyka wolę, no nie wiem, nie wiem, a państwo?
Cudaki lekko przymarzły do podłoża, bo nadczynności przysadki skąpanej w rzęsistym słowotoku to się po chudym kelnerze nie spodziewali, ale jakoś się otrzepali po kilku sekundach i skorygowali lot.
– No ja to te kiełki w pierzynce z kolendry a ty, kocie? – piękna wydestylowała najważniejsze z karty i jeb selfiak „takie tam przy zamawianiu”.
Kota zawiesiło. Za dużo informacji, za mało ramu i czuć było, że między uszami obie synapsy dymią, bo przetwarza tego gienkowego transita z kiełkami.
– Jakieś białko. Dużo białka – wypluł w końcu efekt intelektualnych wygibasów. – I węgle. Węgli dodaj.
– To może ten indyczek – kelner w lot złapał ideę. – Z żurawinką indyczek, dziś naprawdę się naszemu kucharzowi udał.
– Ty żeś się sam udał, z tymi spodniami – mruknął do siebie Adonis, bo faktycznie kelnerze rurki wydobywały z właściciela całą jego kobiecość.
– Słucham? – rurkoposiadacz nie dosłyszał lub wręcz przeciwnie.
– To ten indyczek i moje kiełki – nimfa wyhamowała spojrzeniem tego swojego asa, bo widać było, że zawartość istoty szarej w mózgu jest odwrotnie proporcjonalna do zawartości kolagenu w łydce i może nie dźwignąć kolejnego pytania. A wtedy kelner stanie się kieszonkowy, a Mariusz znowu dostanie sanie za burdy w miejscu publicznym.
– No dobra, może być ten indyk. – wymemłała w końcu potwierdzająco naoliwiona zawartość pulowerka, ciężkim spojrzeniem racząc chudzinę w zapasce. – Tylko ostry żeby był.
– Ostry? – wyskubane brwi kelnera powędrowały na czoło.
Adonisa rozhuśtało.
– No ja bym poprosił tego indyka na ostro, tylko na ostro żeby był, bo ja lubię na ostro, hehe, jak każdy facet ostro lubię na ostro. Pamiętasz jak w Murzasichlu jedliśmy u tego, hehe, Węgra? – opalony spojrzał na niunię. – Tam to było ostro, u mnie musi być ostro, mdłego nie zjem, żebyś mi posłodził to nie zjem, albo ostro albo wcale, pikantne ma być, macie wasabi?
– Wasabi?
– Sos taki, zielony. Ostry taki.
– Mamy wasabi.
– Ja wasabi jem jak masło. Na redukcję dobre, tylko rurę pali.
– Co pali?!
– No rurę, rurę. Nigdy nie paliła cię rura?
Kelnera przytknęło i się zaczerwienił. Nastąpiła niezręczna cisza, w której było słychać muchę i cichutki terkot dwóch trybów w głowie Adonisa. Łączył wątki. 3…2…1…
Nie czekając aż panoliwkawpulowerku doda dwa do dwóch, chudzielec pomknął był na zaplecze, celem realizacji zamówienia na kiełki i piekącego indyka.
Tymczasem dotarło. Mariusz w miętkie dostał, bo zapłonął jak żagiew i kolejne minuty zapewniał niunię, że nigdy nie był w Zakopanem, że to było raz i po pijaku, że bardziej z ciekawości niż z chęci, a w ogóle to nie musi się jej spowiadać i chętnie zrobiłby tatuaż. Do nimfy tylko to Zakopane doleciało, więc pożar dość szybko zgasł i można było dalej pachnieć, ale widać było, że tamta sprawa dość mocno chłopem wstrząsnęła.
Niemniej dalej wydarzenia toczyły się standardowym rytmem, talerze wjechały zgodnie z planem, nimfa dźgała selfiaki jak wściekła, Adonis pikał alarmem i rzeźbił sztućcami kaptury, muzyczka ćmiła, wasabi piekło, ogólnie czad. Przyszedł jednak czas na deser, zatem chudzina w rurkach i zapasce zamienił się czym prędzej w znak zapytania.
– Poprosimy kawy, jedną latte a drugą czarną – właścicielka cycków dziarsko przejęła stery, trzepocząc firankami, bo Mariusz w obecności kelnera przygasł. – I do tego mufinka w łupinach dla mnie i frozen ice berries dla ciebie, kocie, hm?
Mariusz kiwnął głową.
– Czyli dwie kawki, ciastko dla pani i lodzik dla pana?
Mariusz spłonął.